Po zakończeniu naszej
przygody z Holandią nadszedł czas na odwiedziny kolejnego państwa
- tym razem Belgii. Pierwszym przystankiem naszej podróży po kraju
piwa, koronek, frytek i czekoladek była Brugia. Miasto zachwyca od
pierwszego rzutu oka, emanuje spokojem i sielankowością, choć jest
szóstym największym miastem Belgii i liczy trochę ponad sto
tysięcy mieszkańców, czego w ogóle się nie czuje, gdy przebywa
się w niesamowitych zabytkowych dzielnicach miasta. Na ziemi, która
obecnie nosi dumną nazwę miasta o nazwie Brugia ludzie po raz
pierwszy pojawili się juz za czasów Juliusza Cezara. Prawdziwy
rozkwit nastąpił jednak w XI wieku, kiedy to nadano Brugii prawa
miejskie. Była ona ważnym portem, miejscem handlu suknem i innymi
drogocennymi towarami. Dziś to miasto zachwyca swoja historią i jej
murowanymi śladami. Wybraliśmy to miejsce z dwóch powodów.
Pierwszym było marudzenie W., że baaaardzo chce tam jechać i dla
Brugii jest w stanie odpuścić Antwerpię (co na szczęście jednak
nie nastąpiło). Od 2000 roku całe zabytkowe centrum tego miasta
jest na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO, co naszym zdaniem
jest wyróżnieniem zdecydowanie zasłużonym. Jest to przykład
idealnie zachowanej średniowiecznej i gotyckiej zabudowy. Miasto
przez stulecia rozrastało się według średniowiecznych schematów
i planów, co można podziwiać do dziś. I to był właśnie drugi
powód, który skierował nas do Brugii.