Rotterdam to jedno z większych miast Holandii i największe miasto portowe w Europie. Otrzymał prawa miejskie w 1299 roku, a to z czego dziś słynie najbardziej, czyli porty, powstały w XVI wieku. W czasie naszej wizyty zauważyliśmy, że Rotterdam jest bardzo nowoczesnym miastem, przepełnionym architekturą współczesną, a powodem tego jest fakt, że w czasie II wojny światowej niemieckie naloty, obróciły to miejsce w ruinę. Mimo naszego zamiłowania do miejsc historycznych, Rotterdam nas nie rozczarował.
Sama droga z Amsterdamu
do Rotterdamu była dla nas przeżyciem. Zwłaszcza dla W., która
siedziała za kierownicą i przekonywała się na własnej skórze,
że autostrada może mieć nie 2, nie 3 a 6 pasów ruchu. A skoro już
o transporcie mowa, to pierwszą rzeczą (po campingu rzecz
jasna)jaką odwiedziliśmy był Dworzec Centralny. Zdaniem W. budynek
ten sprawia wrażenie lekko kopniętego. P. z kolei uważa, że jak
na nowoczesny dworzec wygląda całkiem ładnie. Na jego opinie może
trochę wpływać fakt, że znajdował się tam oficjalny sklep
Feyenoordu Rotterdam, co zrekompensowało mu to, że nie mógł
zobaczyć z bliska stadionu, z powodu odległości dzielącej go od
centrum miasta. Osoby oczekujące na swój pociąg, mogą przysiąść
w głównej hali i na telebimie obejrzeć wyświetlane tam krótkie
filmy. W naszym przypadku był to filmik o portach i pracujących w
nich koparkach.
Mimo że komunikacja w
Rotterdamie jest naprawdę dobrze rozwinięta, to my postanowiliśmy
zwiedzać miasto na piechotę. Nasze kroki skierowaliśmy w stronę
ratusza. Jest to jeden z nielicznych budynków w centrum miasta,
który przetrwał bombardowanie w 1940 roku. Został zaprojektowany
przez Henriego Eversa, a wybudowano go w latach 1914-1920. Podczas
naszej wizyty mieliśmy okazję spotkać świętujących nowożeńców
i ich rodziny, dlatego też byliśmy tam tak krótko, jednak ratusz i
ogród wywarły na nas pozytywne wrażenie. W pobliżu znajduje się
najbardziej znany kościół w Rotterdamie – Laurenskerk. Pewnie
nie zdziwi Was, że i tutaj spotkaliśmy zamknięte drzwi. Udało nam
się jednak wysłuchać utworu granego na XVII wiecznym carillonie.
Najbardziej
charakterystycznymi nowoczesnymi budowlami Rotterdamu są słynne na
cała Europę sześcienne domki. Przez całą wizytę zastanawialiśmy
się, jak by się tam mieszkało. Nie dość, że mieszkanie ma
krzywe ściany, to jeszcze codziennie tłumy turystów zaglądają ci
przez okno. Spacerując wśród sześciennych domków trafiliśmy do
muzeum szachów, które oglądaliśmy przez okno, bo było malutkie,
a wstęp kosztował. Wśród eksponatów znajdował się komplet
szachów idealnie odwzorowujących te z Harrego Pottera, nad czym w
zachwytach rozpływała się Klemcia. Oprócz tego znaleźć można
było figury wykonane w najróżniejszych materiałów, między
innymi z bursztynu, a także komplet wzorowany na zabudowie
Rotterdamu, jednak żeby na to wpaść i dopasować do ich
rzeczywistych odpowiedników, trzeba było niemałej wyobraźni.
Rotterdam to miasto
portowe, dlatego też przechadzki po nich nie mogło zabraknąć w
naszym harmonogramie. Mieliśmy szczęście, gdyż podczas naszej
wizyty odbywały się Światowe Dni Portów. Na przystani zacumowane
było wiele różnych rodzajów statków, począwszy do łodzi
podwodnych i olbrzymich okrętów wojskowych, przez wycieczkowce, aż
po kutry i statki do zbierania śmieci. Wszystkie dostępne były
bezpłatnie do zwiedzania. Skusilibyśmy się na wizytę na nie
jednej z nich, jednak inni ludzie mieli dokładnie ten sam pomysł, a
Euromast na nas czekał. Jak wiadomo, tego typu wydarzeniom
towarzyszą targi. Pośród wielu stoisk natrafiliśmy na jedno z
polskim pieczywem. Kupiliśmy tam pyszną drożdżówkę z owocami i
porozmawialiśmy chwilę ze sprzedawcą, który stwierdził, że
chleb w Holandii to sama chemia i nie nadaje się do spożycia przez
ludzi. Gdy dowiedział się, że nasza wyprawa potrwa jeszcze kilka
dni, postanowił ulitować się nad naszymi żołądkami i podarował
nam jeden pyszny bochenek. Na stoisku obok nabyliśmy przepyszny
żółty ser, do którego gratis dostaliśmy słoiczek słodkiej
musztardy. Nasze podniebienia zdecydowanie polubiły Rotterdam.
Ostatnim punktem naszej
wyprawy była wizyta w Euromaszcie. Mierząca ponad 180metrów wieża
była idealnym punktem widokowym na całe miasto. P. udało się
nawet dostrzec stadion Feyenoordu. Szklaną kapsułą wjechaliśmy na
sam szczyt, w czasie gdy lektor w kilku językach opowiadał o
mieście i rozciągającej się przed nami panoramie. Dopiero z
tamtej perspektywy mogliśmy dostrzec ogrom znajdujących się tu
portów. Podczas wjazdu P. dostał smsa, że przekroczyliśmy
granicę. Po dłuższym zastanowieniu stwierdził, że była to
granica z... powietrzem.
Naszym tradycyjnym
holenderskim daniem, spróbowanym w Rotterdamie były małże. Podano
je w dużym żeliwnym garnku ugotowane w warzywach i sosie, a do tego
frytki, świeża bagietka, sałatki i rozmaite sosy. Jak powiedział
P. : Frytki były pyszne, sosy były pyszne, nawet chleb był pyszny,
a małże... były. Reszta jednak zachwycała się ich niesamowitym
smakiem. Spacer po mieście dał nam okazję do zapoznania się z
Teslą. Nie chodziło jednak o serbskiego naukowca, ale o samochód
zasilany w 100% energią elektryczną. Był to miły akcent, dla nas
jako dla przyszłych energetyków. W Rotterdamie zakończyliśmy
tegoroczną przygodę z Holandią. Miasto wywarło na nas pozytywne
wrażenie, zwłaszcza organizacją. Na każdym kroku spotkać można
było tabliczki kierujące najkrótszą, a jednocześnie ciekawą
trasą do poszczególnych zabytków. Nadszedł jednak czas pożegnania
i moment w którym skierowaliśmy się do granicy z Belgią. Do
przeczytania!
Z pozdrowieniami z Rotterdamu - W. i P. :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz